Jak wyglądał mój pierwszy bieg OCR?
Pobudka godzina 6.20. Szybkie śniadanie, pakowanie niezbędnych rzeczy i ruszamy z ekipą kibicującą (współlokatorzy) na miejsce biegu. Przed wejściem do auta, dochodzi do mnie jak jest zimno i co ja w ogóle planuje zrobić 🤔.
Po drodze, wjeżdżamy na zły zjazd na autostradę, w skutek czego jedziemy na Łódź zamiast na Gdańsk. Po szybkiej korekcie nadrabiamy pomyłkę na trasie. Droga jak to droga, prosta i nudna, bystre oko spostrzega siedzącego na barierce orła, co mnie niezmiernie ucieszyło. Docieramy na miejsce, zapowiada się ciekawie. Po 20 minutowej kolejce, odbieram pakiet startowy i chip pomiarowy. Szybka instrukcja uczy mnie jak to się powinno stosować. Pogoda nadal paskudna, ale nie stanowi żadnego problemu. Nadchodzi ten moment, startuje moja „fala”. Pomimo tego że nikogo nie znam, jest super. Wspólna rozgrzewka sprawia, że zimno jest nieodczuwalne. Świece dymne zostały rzucone, wspólne odliczanie: 10 9 8 … 3 2 1 START, ruszyliśmy.
Początek bardzo spokojny, mijamy jakieś piaski i rampy, całkiem przyzwoicie, aż tu nagle pojawia się lodowaty strumyk. MOJE NOGI, co ja tutaj robię myślę sobie, biegnę dalej. Jakieś 40 szalonych osób biegnie za mną, nie jestem sam. Biegnąc wzdłuż strumyka, odkrywamy jakiś tunel, nadal woda pod nogami. Ogólnie strumyk towarzyszył nam przez większą część trasy. Zadyszka lekka jest, ale nie jest jakoś tragicznie. Pojawiają się jakieś pierwsze poważniejsze przeszkody, o dziwo pokonuję je bez problemu, myślę sobie jest zajebiście 😀
Na jednej przeszkodzie obijam sobie dosłownie naraz dwa kolana, coś czuję, że nie da mi to spokoju w tym tygodniu, ale było warto. Wolontariusze strasznie motywują, co daje jeszcze większego powera. Dobiegam do połowy trasy, forma jest.
Jechać nad morze i się nie wykąpać to straszna sprawa, oczywiście ten bieg to zapewniał. Jeszcze nigdy tak szybko nie zanurzyłem się do pasa w lodowatej wodzie 😀 Czołganie po piasku, pod samochodami, drutem nie było aż tak straszne. Doznaję szoku wskakując do basenu z zimną wodą gdzie się w sumie cały zanurzyłem. JEST MOC. Nigdy nie sądziłem ze 10 km może się tak dłużyć. Przechodzimy dalej przez jakieś opony. Jakiś Pan przede mną się zaklinował. Nie było by w tym nic śmiesznego, gdyby nie to, że bez mojej pomocy by sobie nie poradził. Dałem radę go wypchnąć, biegniemy dalej.
Spotykam moich kibiców, okrzyki dodają mi siły. Kolejne mniejsze przeszkody, błoto, ale nie jest źle. Aż tu nagle, górka …. i to na co czekałem. Zjeżdżalnia !!!! 33 metrowa do zimnej wody. Zjeżdżam, cały zanurzam się w wodzie. Jest suuuuper pomimo zimna 😉 Jacyś ludzi pomagają mi wyjść, biegnę dalej. Dzięki kibicom, możemy tę chwilę przeżyć jeszcze raz:
Po kilki minutach docieram do najcięższej przeszkody, iluś metrowa, zaokrąglona ściana. Podbiegam raz, niestety porażka, ciężko się tam złapać na górze i puszcza mi uchwyt. I tak kolejne 7 razy.
Zastanawiacie się zapewne, jaka rampa i jak to mogło wyglądać?
Mniej więcej tak:
PS Widzicie tego Pan wiszącego do góry nogami? Nie skłamię jeżeli powiem, że wisiał tak przez większość dnia, pomagając pozostałym uczestnikom dostać się na rampę. Mega szacun!!!
Moi wspaniali kibice, wychodzą mi na pomoc, wchodząc na rampę i wystawiając dłonie. Pomagają przy okazji pozostałym uczestnikom. Ich pomoc jednak nadal mi dużo nie ułatwia, bo naprawdę ciężko się tam dostać, a nasz uchwyt się wyślizguje, po kolejnych pięciu próbach nadchodzi wyczekiwany moment.
Złapaliśmy się, szybkie podciągnięcie, pomagam sobie nogą, jeszcze ktoś nam pomaga i jestem na górze. Pozostaję tam przez kolejne 10 minut pomagając pozostałym uczestnikom. Zbiegam z rampy i mam spotkanie z Vikingami 😀 Są to osoby z tarczami od rugby i piłkami do areobiku, które utrudniają Ci życie w drodze do mety, zagradzając trasę. Przepycham się przez nich i zmierzam do mety. Po 200 metrach kończę bieg.
Jakie to uczucie ? Wspaniałe, zrobiłem coś czego bym się nie spodziewał kolejny raz sobie udowodniając, że potrafię😉 Wspólny bieg, pomoc na każdym kroku, doping i atmosfera na 5+ 😀 Myśląc że już bardziej szalonej rzeczy tego dnia nie zrobię, gruuubo się myliłem. Opatrzony w koc, udałem się do strefy prysznicu 😀 Nazwa bardzo dobra, jednak bardzo zgubna. Powinno się to zwać „Prysznic dla morsów”. Dlaczego tak? Otóż był to prysznic na dworze, tak, w to zimno. Żeby jeszcze dodać smaczku tej historii, woda też była lodowata. Ale co mi tam, kolejny raz przechodzę samego siebie, biorąc prysznic w bokserkach, jak się okazało przy licznej publiczności 😀 Przeżyłem. Ciepłe ubranie, gorąca czekolada i zaczyna docierać do mnie co ja zrobiłem. Niesamowite.
Przy okazji bierzemy udział w konkursie trzymania szesnasto-kilogramowego obciążnika na wyprostowanych rękach, w którym wygrywam 😀 Dla chcącego nic trudnego jak to mawiają. Biorąc pod uwagę, że był to 2 bieg tego dnia, ludzie patrzyli się na mnie z podziwem jak na bohatera, niektórzy podchodzili i pytali o porady itd. Meeeeega 😀
W drodze powrotnej zahaczyliśmy o Sopot i wybraliśmy się w rejs statkiem. Taka mała rzecz a jak cieszy. Chyba jednak nie mam choroby morskiej tak jak myślałem 😀 Wracając Pani Mewa pozowała mi do zdjęcia, wielkością to normalnie przerosła koguta ;).
Podsumowując – w jeden dzień można zrobić tyle wspaniałych rzeczy. Spotkać suuuper ludzi i odkryć nieznane strony osób, z którymi się mieszka. Można również wstać o 11.00, oglądać telewizję i narzekać jak to szybki minął dzień wolny. Wybór na szczęście należy do nas :).
Jeżeli chodzi o sam bieg, to na trasie nikt nie zostaje sam, pomimo nawet tego, że są to obcy ludzie, którzy się nie znają, coś ich jednak łączy 😀 Tak jak teoretycznie gest pozdrowienia biegaczy powinien być codziennością, tak tam funkcjonuje pomoc innym osobom. Z nieoficjalnych wyników, byłem 145/275 więc całkiem przyzwoicie 😀 Mottem z tego wyjazdu, na pewno będzie napis, który znajdował się na jednym z jachtów: „Make it possible”, w tym tkwi duuuża siła 😀
Zastanawiacie się zapewne, jak wyglądał kolejny bieg?
O wiele ciekawej niż ten pierwszy, bo tym razem już jako wolontariusz, ale to już w kolejnym wpisie …